niedziela, 29 marca 2009

Wyprawa po Bałkanach...początek...



Plan jest taki żeby…przeżyć. Nie skończyć jak bohaterowie Hamleta. Tym razem będzie inaczej, główni bohaterowie nie zginą od krwi ze swych ran. Wrócą z mięśniami ze stali, z ogorzałą skórą …
Pięć państw, 860 kilometrów. Plitwickie jeziora…ale jutro, dopiero jutro. Padamy na twarz po podróży. Tyle godzin, tyle kilometrów. Dziś butelka wytrawnego wina ukołysze nas do snu. Dobranoc.
Dzień drugi.
Wyjadam resztki obiadu z talerza Marcina. Obiadu, który zrobił dla nas. Swój talerz już dawno wylizałam. Grzeję się w słońcu wpadającym do naszego pokoju, a Marcin śpi. Za dużo wrażeń jak na dwa dni. Za nami Plitwickie jeziora. Park Narodowy turkusowych jezior. Woda krem o szmaragdowej barwie i spienionych śnieżnobiałych wodospadach. Prześliczne, ale i niepowalające…może z powodu bólu głowy. Nałóg to rzecz straszna. Niesamowite jak straszny może okazać się dzień bez kawy, jeśli od lat pijesz ją co rano. Przerwaliśmy odwyk i tuż przed obiadkiem każde z nas dodało sobie sił i życia. To się chyba nazywa uzależnienie? A może ból głowy był reakcja na tysiące języków, masę ludzi, wieżę Babel. Polacy, Rosjanie, Włosi, Francuzi…Norwegów brak.
Właśnie tak przywitała nas Chorwacja. Prowadzący nas od Polski deszcz zniknąć tuż przez Plitwicami. Powitało nas słońce i Park Narodowy. Znajdujący się około 60 kilometrów od Karlovaca na trasie samochodowej nad chorwacki Adriatyk. Gdyby tylko ten najstarszy park narodowy w Europie mógł przemówić z pewnością opisałby Wielkanoc 31 marca 1991 roku. Opisałby serbskich separatystów zajmujących chorwacki park, grożących wysadzeniem trawertynowych tam i zniszczeniem parku. Opisałby 5 lat zamieszek i walk. Serbskie czołgi ukryte w lasach, chorwackie oddziały przemierzające uliczki wśród 16 dużych jezior są dziś już tylko historią okrytą latami spokoju. Zupełnie niczym okryte trawertynem mchy, korzenie i liście łopianu. Dziś zachwyt budzą okoliczne wzgórza, jaskinie, skały, barwa jezior, wielkość wodospadów, 30 tysięcy hektarów powierzchni, 8 kilometrów długości, 16 dużych i kilka mniejszych jezior, rzeki, strumienie, jeden z największych borów w Europie. W cenie biletu oprócz zachwytu wliczono także rejsy kursującym po jeziorze Kozjak statkiem wycieczkowym oraz przejażdżki ułatwiającymi pokonywanie różnicy wzniesień turystyczne autobusiki.
Godnym uwagi jest zjawisko chemiczne zachodzące w Plitwickich jeziorach. Chemiczna reakcja, której efektem jest zamienianie się szczątków organicznych w kamień to proces sedymentacji trawertynu. Proces, w którym wchodzą ze sobą w reakcję wapń, torf i grzyby. Trawertyn, powstając, tworzy niewielkie zapory, które w miarę upływu lat zwiększając się tworzy kolejne jeziora.
Dzień trzeci
Pożegnaliśmy wpisane na listę UNESCO jeziora i ruszyliśmy w dalsza drogę ku Czarnogórze. A tam…brak słów,…jeśli wspinasz się autkiem wśród skalistych gór od kilkudziesięciu kilometrów wjeżdżając w niewielki tunel nie jesteś przygotowany na zapierające dech w piersiach widoki. Liczysz na kolejne skały, góry. Niespodzianka. Wjeżdżając w tunel byliśmy pewni skalistych wzgórz, a tymczasem przed nami pojawił się Adriatyk otaczający okoliczne wysepki. A potem już tylko kilometry serpentyn i moje protesty odnośnie prędkości na dziesiątkach zakrętów.
Jesteśmy na polu namiotowym. Jest ślicznie, gorąco i całe szczęście płasko. Zaraz po przyjeździe i rozbiciu namiotu w tempie natychmiastowym i nieznoszącym sprzeciwu dosłownie siłą zmuszona zostałam do wyruszenia w góry Paklenicy. Jakby tatry moczyły swe stopy w morzu. Teraz na szczęście jesteśmy już na polu namiotowym, w zatoczce. Ochrzciliśmy maski i „Karlovacko”. Kąpiel z maską z pewnością powtórzymy, kupno narodowego trunku…nie przypuszczam, sądząc po minie Marcina.
Sępów na szlaku nie znaleźliśmy, chociaż miały być ogromne... Pewnie z plitwickimi wilkami i niedźwiedziami olewają cywilizację.
Wszystko przed nami. Może jutro to wielkie o 2,5 metrowej rozpiętości skrzydeł pozwoli nam, choć raz zerknąć na siebie. Zawsze mówi się słuchaj starszych, dlatego Marcinek nie posłuchał Agi S… Niby nic dziwnego- on nigdy nikogo nie słucha, a może i wspólny rocznik nie pomógł. Hmm. Miały być butki do pływania obowiązkowo, a tak są jeżowce raniące stopy i setki równie obrzydliwych wodnych żyjątek… Paskudny jest podwodny świat…, choć bardzo ciekawy. Niemniej ekscytujący od zajmującego trzecie miejsce Kubicy. Po trzecim „Karlowacko” zanosi się na olejne. Mówią, że nie ma brzydkich kobiet. Alkohol też nie jest na tyle niedobry by po trzecim nie był smaczny. Kolejny dzień poszukiwań sępa za nami z równie kiepskim skutkiem. Zdobyliśmy za to Bulijmę, cholera wie, jakim sposobem. Oznakowani szlaków równie dobre jak na Węgrzech w Górach Bukowych. Chociaż tam po kilku błędach zrozumieliśmy ogólnie durną zasadę, tu ni w ząb, za cholerę. Ale Bulijmę zdobyliśmy… chyba… Zdobyliśmy za to z pewnością nowe znajomości. Dziadek i jego osiołki oraz cała obsługa jedynego w górach Palenicy schroniska- Domu. Pojechani goście, pojechane osiołki. Ale co za życie musi mieć ten dziadek skoro gości ze schroniska witał z takim śpiewem na ustach. Kawusia pierwsza klasa. Parzucha bez mleka, cukru, ani wody… Proponowałam dodanie mineralnej, ale Marcin spękał. Kawa ze schroniska i tak była niczym porównaniu z tym, co Marcin dostał do obiadu. Espresso w pipecie, hi,hi,hi. Schronisko warte jest żeby napisać o nim więcej...hm… dwa osiołki targające na swych grzbietach cały świat, śpiewający wędrownik to jedno. Dwa szczekające małe brudasy to drugie. Obsługa serwująca ohydną kawę to trzecie. Na nocleg chyba można byłoby zostać… czort wie, bo zero cennika, zero baru, wielka sala i 4 gości + śpiewak… radosny kuplecik. Właściciel schroniska mieszka pewnie w nim, co do dziadka to stawiam na kamienny domek w dziurze niedaleko szczytu. Do pary była tam babcia i bies. Takich domków koło szczytów było kilka, ale obstawiam babcię. A swoją drogą takie domki… idealne by pieprznąć wszystko osiąść tu pod szczytem gór i szumem morza za oknami i ciszą wkoło. Szliśmy od rana od około 8.00 i do godziny 14 nie spotkaliśmy na szlaku nikogo. Wyłączając babcię i wesołą kompanię i zwierzaki. Nikogo, zero, echo. Sępa też nie. A może jednak? Jaszczurki, dziesiątki jaszczurek i mrówkę, która upitoliła mnie w bok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz