wtorek, 21 lipca 2009

Kolejny dzień w Norwegii. Lofoty


Wyświetl większą mapę

4 czerwca
Dopłynęliśmy dzień wcześniej, ale nikomu w głowie nie były już żadne opisy…bo wszyscy cieszyliśmy się, że mamy stały ląd pod nogami.

Lofoty – przepięknie, ślicznie i cholernie wietrznie. Żeby chcieć tu żyć trzeba kochać takie życie. Nikt przypadkowy nie zniósłby życia tu. Jest strasznie surowo – chodzi mi o klimat. Mroźno, wietrznie, ostro. Co prawda na ulicach miasteczek, po których wczoraj jeździliśmy nie spotkaliśmy nikogo, ale ktoś z pewnością tu mieszka, bo przecież Lofoty zamieszkuje około 24,5 tysięcy mieszkańców zajmujących się głównie łowieniem ryb, ich przetwórstwem, rolnictwem - uprawą zbóż i ziemniaków, mleczarstwem oraz turystyką. Więc gdzieś są…bo miejsca do życia i ukrywania się przed nami też mają troszkę. Łączna powierzchnia tych połączonych mostami wysp zajmuje 1 227 km².

A co to są Lofoty w ogóle?
Lofoty to archipelag położony na Morzu Norweskim u północno-zachodnich wybrzeży Norwegii. Od stałego lądu oddzielony jest cieśniną Vestfjorden. Średnia temperatura w lipcu i sierpniu to jakieś 12°C – to dało się odczuć. Maksymalna wysokość wysp to 1161 m n.p.m., a tego to akurat nie mieliśmy szansy sprawdzić.

Na noc zatrzymaliśmy się niedaleko Leknes, w skalnej zatoczce, która osłoniła nas troszkę od wiatru, ale i tak bujało nami ostro. Nasze autko, mimo, że wysokie i duże, jest stosunkowo lekkie, więc wciąż czuliśmy wiatr dosłownie. Wiatr i mróz…Mama została ze mną w autku a Tatko poszedł na rekonesans okolicy. Znalazł suszarnie ryb…i porobił przepiękne zdjęcia.


Dziś rano, po śniadanku, ruszyliśmy dalej. Rano wyskoczyliśmy jeszcze tylko na spacerek po wiosce. Tatko był przewodnikiem. Wyszliśmy z autka…i…masakra jakaś. Śmierdziało strasznie. Oczywiście Mama wymyśliła, że to wina nocnego sikania koło autka…ale już po chwili znaleźliśmy prawdziwych winowajców – śmierdziuchów. Suszące się wszędzie na drewnianych stelażach ryby. Potworne śmierdziuchy. Ciekawe kto to je…powodzenia.


Jedziemy dalej. Pogoda śliczna, cudne słońce, tylko ten wiatr. Zatrzymaliśmy się na krótko przy piaszczystej plaży. Gdyby nie mroźny wiatr, można by pomyśleć, że to Chorwacja,…ale jednak nie, czapki i szaliki o tej porze roku i na takiej plaży – to tylko w Norwegii.

Teraz zmierzamy do fiordu wpisanego na listę UNESCO. Jedziemy przez norweską dolinę 5 stawów. Widoki identyczne, tylko asfaltowa droga i fiord.

Nusfjord pełen ślicznych czerwonych domków na palach położony jest w ślicznej zatoce. Nusfjord to najstarsza i najlepiej zachowana wioska rybacka w Norwegii.

Przed spacerem po wiosce zatrzymaliśmy się na chwilkę na piciu. Mama, jak to Mama, po chwili znalazła jakiś rozwalający się barak, który po wnikliwej analizie okazał się elektrownią z 1905 roku. U nas z całą pewnością przed barakiem stałaby budka z panem Kaziem, a pan Kazio kasowałby piątaka za wejście, a tu ani pana Kazia, ani budki, tylko historia, którą można dotknąć samemu, wiem, bo latałem po budynku dotykając wszystkie te śrubki i pokrętełka aż do momentu, w którym Tata nie oznajmił odwrotu.

Dziś droga idzie nam dość opornie. Zrobiliśmy jakieś 60 kilometrów w 4 godziny,…ale z drugiej strony grzechem byłoby nie zatrzymać się w tylu ślicznych miejscach.
W końcu usnąłem i po obiadku jedziemy dalej.
Śliczna pogoda, słonko.
Po drodze pozdrawiamy innych kierowców kamperów. Pozdrawiamy się jak kierowcy PKS-ów. Hihihihi
Tatko dzielnie prowadzi naszą furkę. To wielka krowa i trzeba mieć dużo siły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz